poniedziałek, 27 października 2014

Mamy lek na migrenę!

I bynajmniej nie jest to żaden z głośno i agresywnie reklamowanych farmaceutyków;). I mówię to ja - migrenowiec z ponad dziesięcioletnim doświadczeniem.

Migreny gnębiły mnie mniej więcej 3 - 6 razy w miesiącu. I częściej było to raczej więcej niż mniej. Gdy dłużej pospałam, gdy gdzieś wyjechałam, gdy się denerwowałam, gdy na czas nie zjadłam lub nie wypiłam kawy... Faszerowałam się tabletkami jak cukierkami. Gdy tylko ból przeczuwałam (bo ponoć lek tym skuteczniejszy, im wcześniej zażyty), potem w trakcie, co parę godzin, żeby choć trochę zelżyło. Okresowo zaś łykałam codziennie leki, które miały migrenie zapobiegać, np. krople Dihydroergotaminum i tabletki Divascan. Bez rezultatów. Tak było początkowo. Później, gdy w migrenie byłam już dość mocno wyedukowana, zwykłe tabletki przeciwbólowe zażywałam tylko wspomagająco, zaś głównie przeciwmigrenowe sumatryptany (Cinie, Frimig, Imigran...). Te ostatnie, choć drogie to przynajmniej skuteczne - przerywały każdy atak migreny w ciągu godziny.

I gdy w końcu zrezygnowana uznałam, że pewnie taka już moja uroda i z migrenami borykać się będę do końca życia, trafiłam na skuteczne rozwiązanie i to na dodatek w 100 procentach naturalne, żadnej chemii.

Po pierwsze - właściwa dieta!

Jest teoria, że migreny prowokowane są przez niektóre produkty spożywcze, np. czerwone wino, orzechy, czekoladę, żółty ser... Przetestowałam wszystkie i u siebie wyraźny związek zauważyłam tylko w przypadku czerwonego wina (i każdego innego alkoholu zresztą). Z pozostałymi bywało różnie: czasami głowa bolała, czasami nie, a czasami nie zjadłam niczego z niedozwolonej listy, a migrena i tak mnie dopadała... Ale dopiero przeprowadzony na wiosnę tego roku post warzywno-owocowy ujawnił, że rzeczywiście związek pomiędzy migreną, a jedzeniem istnieje (po odtruciu, przez cały miesiąc nie miałam ani jednej migreny), ale niekoniecznie tak jednoznaczny, jak podają obiegowe opinie. W moim przypadku uznałam, że głównym winowajcą jest po prostu zakwaszenie. Gdy zrezygnowałam z produktów mocno zakwaszających (kawa, mięso i wszystko wysoko przetworzone, zawierające biały cukier i białą mąkę), a zwiększyłam w diecie udział produktów alkalizujących (głównie warzyw), migreny stały się sporo rzadsze i łagodniejsze. Ale jednak wciąż były, dlatego:

Po drugie - imbir!

Wyczytałam w internecie, że imbir to nie tylko przyprawa, którą, ze względu na palący smak, oszczędnie dodaje się do ciastek i piwa. Imbir to prawdziwy cud botaniki, roślina, która od pięciu tysięcy lat wykorzystywana jest w leczeniu najróżniejszych schorzeń. Prócz tego, że rozgrzewa, podnosi odporność, leczy przeziębienia, łagodzi mdłości, przyśpiesza przemianę materii i zwiększa koncentrację poprzez poprawę ukrwienia mózgu, to również leczy migreny! Regularnie spożywany zmniejsza częstotliwość ataków i łagodzi ich przebieg. I rzeczywiście! Stosuję imbir od paru miesięcy i to naprawdę działa:). Kroję sobie drobne kosteczki i przegryzam kilka razy dziennie. Zamiast gumy do żucia, czy innych tic taców, bo imbir prócz właściwości przeciwmigrenowych ma również działanie odkażąjące i odświeżające. Raz dziennie małą łyżeczkę drobno siekanego imbiru zalewam gorącą wodą i piję jako herbatkę (doskonale rozgrzewa!), a później po troszku wyjadam "fusy". Szybko przyzwyczaiłam się do piekącego smaku i teraz naprawdę go lubię:)

Ale nawet mimo imbiru, migreny pojawiały się po podróży i restauracyjnej diecie - odchorowałam wszystkie sierpniowe wyjazdy, dlatego:

Po trzecie - złocień maruna!

Złocień maruna jest wieloletnią rośliną zielną, uprawianą jako roślina ozdobna i lecznicza. Ze względu na swoje właściwości (przeciwmigrenowe i przeciwgorączkowe) zwana była średniowieczną aspiryną. Żucie surowych liści maruny, jako sposób na bóle głowy, było tak rozpowszechnione, że zwróciło to uwag naukowców. W drugiej połowie ubiegłego wieku wykonano pierwsze badania kliniczne, które potwierdziły lecznicze właściwości rośliny.

I ja też potwierdzam! Złocień maruna, w postaci kapsułek, przyjmuję od paru tygodni. Kapsułki może nie są stuprocentowo naturalnym tworem, (podobno są dostępne również herbatki, ale w lokalnych aptekach i zielarniach nie udało mi ich znaleźć), ale na pewno są bezpieczniejsze od leków przeciwbólowych. A na przyszłość mam nadzieję, że uda mi się gdzieś znaleźć nasiona i złocienia marunę wysieję sobie na podwórku i w doniczkach:)

Może to jeszcze za wcześnie na fanfary, może powinnam jeszcze poczekać nim ogłoszę, że moje sposoby na migrenę są naprawdę skuteczne, ale...

ANI JEDNEJ MIGRENY

... nie miałam od ponad dwóch miesięcy! Nawet mimo rozjazdów. Nawet mimo całkowitego niepicia kawy. Nawet mimo zmęczenia i złamanej codziennej rutyny. Nawet mimo wyżów, niżów, faz cyklu, księżyca, czy jeszcze innych czynników... Bóle głowy, owszem, czasem jeszcze mnie nawiedzają, ale zupełnie nieporównywalne do migren - znoszę je z łatwością, bez żadnych tabletek i same mijają we śnie:).

I dla mnie jest to zjawisko tak niesamowite, że musiałam o tym napisać. Naprawdę da się uwolnić od migren w sposób prosty i naturalny, bez żadnej chemii:). Nawiasem mówiąc, to odkąd praktykuję zdrowe odżywianie uwolniłam się też od innych dolegliwości. Żadne przeziębienie mnie się nie ima, mam stale dużo energii i chęci do życia, przestało być problemem poranne wstawanie, budzę się wyspana i wypoczęta. I dla takiego samopoczucia WARTO zrezygnować z kawy, bąbelkowej czekolady, białych michałków z Wawela i innych szkodliwych pyszności, bez których jeszcze do niedawna nie wyobrażałam sobie życia:)

I naprawdę, niech mi nikt nie mówi, że wszystko jest dla ludzi. Bo jeśli wszystko jest dla ludzi, to i migreny również, i zaparcia, i ciągłe zmęczenie, i podły nastrój, i pryszcze. Nie mam zamiaru się na to godzić. Już nigdy więcej! Może stałam się żywieniowym radykałem, ale dla mnie zależność jest prosta: albo zdrowie i trwały dobry humor bez cukrowego i kawowego dopingu, albo ciągłe dolegliwości przetykane chwilowymi zwyżkami nastroju wywoływanymi przez trujące smakołyki i używki.

środa, 22 października 2014

Szybko zrobiłam, szybko wydałam

.... i zapomniałam. A przecież mam jeszcze do udokumentowania prezent zrobiony dla kuzyna, z którym spotkaliśmy się razem z bratem ostatnio we Wrocławiu.

Koszyczek z chlebkiem
 

Koszyczek zrobiłam ja. Na szydełku, ze sznurka wędliniarskiego, a więc uznałam, że odpowiedniego dla wyrobów spożywczych. Brązową wyściółkę zrobiłam z bawełnianego kordonka.


Chlebek piekł mąż. Na zakwasie żytnim i mąkach pełnoziarnistych w równych proporcjach - żytniej, owsianej, gryczanej. Do tego trochę pestek i aromatyczny miód gryczany... ale był zapach! To mój ulubiony chleb:)


Zawsze muszę strasznie naciskać na taką niestandardową produkcję, bo mąż najbardziej lubi tradycyjny chleb - z pszennej mąki pełnoziarnistej, z minimalnymi dodatkami. Bo taki mu zawsze wyrasta. Z kombinowanymi zaś bywa różnie. Ale za to zawsze smacznie i ciekawie:). Gdybym miała więcej czasu, to sama zajęłabym się wypiekaniem w najróżniejszych kombinacjach, na przykład... z kaszą gryczaną, żurawiną, może z dodatkiem serwatki i sera feta, z oliwkami, suszonymi pomidorami, ziołami....

.... Się rozmarzyłam... Mniam:)

piątek, 17 października 2014

Na szybkości

Nie mam czasu. Ale banał! Ale taka prawda...

Dlatego dziś na szybko, o wszystkim. Co było, jest i będzie (mam nadzieję:))

OSTATNIO


Byłam:

Sky Tower - najwyższy budynek w Polsce

Widok na Wrocław z 49 piętra Sky Tower

Panorama z deszczem

Widok na wieżę z galerii handlowej

We Wrocławiu. Trzy dni w ubiegłym tygodniu. W celu spotkania się z Bratem. Razem z Tatą, spędziliśmy w trójkę bardzo ważny i miły, rodzinny czas. Nie mogłam tego odpuścić. Zwłaszcza, że Polskim Busem przejechałam w obie strony za 27 (!!!) złotych. Ale na zdjęcia brakło już czasu. Te powyżej pochodzą z naszego pobytu w sierpniu.

Kupiłam:


Kiedyś przeczytam:) Tymczasem "Zamień chemię na jedzenie" czyta Mąż. Do poduszki. Teraz do poduszki czytamy sobie oboje. Bardzo romantycznie:) Mężczyźni, którzy narzekają na swoje, czytające w łóżku, żony nie są prawdziwymi mężczyznami. Prawdziwy mężczyzna czyta razem z żoną!

Przeczytałam:

W noc św. Jana troje nastolatków przebranych w osiemnastowieczne stroje spotyka się w lesie, żeby odegrać maskaradę. Nie wiedzą, że są śledzeni. Wkrótce cała trójka zostaje zabita. Niedługo potem komisarz Wallander dowiaduje się, że jego kolega, który miał mu pomóc w poprowadzeniu sprawy, też nie żyje. Czy coś łączy te morderstwa? Jedynym śladem jest fotografia nikomu nieznanej młodej kobiety.
Wallander, borykający się z poważnymi problemami zdrowotnymi, po raz pierwszy staje przed tak trudnym zadaniem. Co przyniesie śledztwo dotyczące prywatnego życia kolegi? Komisarz zmierzy się z tajemnicą, której być może wcale nie chce poznać…


Przyznaję, niezła pozycja, ale jednak Wallandera bardziej chyba wolę oglądać, niż czytać. W lekturze wydaje się on być straszliwie nieporadny, a już to, jak daje się w tej historii wpuszczać w maliny, po prostu nie przystoi inteligentnemu i doświadczonemu śledczemu. Ale dobra, żeby się nie zrażać - niech stan zdrowia komisarza będzie dla niego okolicznością łagodzą;).

Zrobiłam:


Zazdrostkę dla pani Kingi. MPF* po raz czwarty. Wstyd się przyznać, ale przeciągnęłam obiecany termin. To z powodu nieplanowanych rozjazdów. Ale już wysłana i obie zadowolone jesteśmy ze współpracy:)

OBECNIE


Czytam:

Kristina Ohlsson okrzyknięta została następczynią Henninga Mankella, a powieścią "Niechciane" rozpoczyna się cykl o Frederice Bergman. Ten tytuł również znalazłam we wspomnianym rankingu. Przeczytałam na razie jakieś 50 stron. Zapowiada się baaaardzo ciekawie:)

Największym koszmarem rodziców jest myśl, że ich dziecko mogłoby zniknąć. Właśnie to przytrafia się pewnej matce w zatłoczonym pociągu relacji Göteborg – Sztokholm. Żaden z pasażerów nie przypomina sobie kilkuletniej dziewczynki, która przepadła bez śladu…
Śledztwo w tej tajemniczej sprawie prowadzą detektyw Alex Recht i cywilny analityk policyjny, Frederika Bergman. Podczas przesłuchania matki zaginionej dziewczynki Frederika odkrywa niepokojące szczegóły z jej życia rodzinnego. Kto i dlaczego porywa dzieci? Czy policji uda się rozwiązać tę zagadkę? Z pozoru rutynowe dochodzenie przybiera nieoczekiwany obrót i przeradza się w dramatyczną walkę o życie.

Robię:


Szydełkową obiecankę na wymiankę. Zobowiązanie przeterminowane, ale już kończę. Naprawdę!

WKRÓTCE


Przeczytam:


Bo ksiażki z biblioteki mają pierwszeństwo.

Zrobię:


- etui na telefon dla Mamy. Prosiła już dawno i karnie czeka w kolejce.
- nowe obróżki dla Milki. Córka też już czeka w kolejce.
- MPF* po raz kolejny. Zamówienie złożone, zaliczka zapłacona, kolejka zaklepana:)


Spotkam się:


Z Martą K. w Tarnobrzegu. Już w niedzielę. Będzie fajnie:) Oby tylko pogoda dopisała...



* MPF - Moja Pierwsza Firanka:)

sobota, 11 października 2014

Jesień w Nieborowie, cz.II - Ogród w Arkadii

Arkadyjski ogród założyła w 1778 r. księżna Helena Radziwiłłowa. Rozwijała go i komponowała przez ponad dwadzieścia lat, aż do swojej śmierci. Dzięki jej pasji powstał jeden z najpiękniejszych i do dziś najlepiej zachowanych, przykładów swobodnego stylu ogrodowego.


Styl ten narodził się w Anglii i był wyrazem tęsknoty za nieskrępowaną naturą oraz dążenia do przeciwstawienia się sztuczności regularnych ogrodów barokowych. Charakteryzuje się swobodnymi i naturalnymi kompozycjami zieleni oraz motywami architektonicznymi nawiązującymi do antyku, życia wiejskiego, itp.


Architektoniczną i ogrodową oprawę parku arkadyjskiego zaprojektował Szymon Bogumił Zug (projektant szeroko znany w swoich czasach), przy osobistym zaangażowaniu i udziale samej księżnej Radziwiłłowej, która pragnęła założyć w swych włościach bajkową krainę wiecznej szczęśliwości.


Ogród w Arkadii miał być miejscem przeznaczonym do wypoczynku oraz sentymentalnych rozważań w romantycznych okolicznościach przyrody oraz wśród architektury pełnej symbolicznych znaczeń.


Motywem przewodnim ogrodu jest mit arkadyjski związany z krainą wiecznego szczęścia, piękna i miłości, gdzie człowiek może żyć w zgodzie z naturą, a cała jego egzystencja jest sielankowa i idylliczna.


Motywem tym wpisuje się arkadyjski ogród w modną w epoce oświecenia filozofię powrotu do natury i korzeni przeszłości. 


Jedną z pierwszych budowli jest, wzniesiona nad brzegiem sztucznego stawu, Świątynia Diany, w której księżna Radziwiłłowa utworzyła swoiste muzeum sztuki antycznej.


W tym samym czasie powstał również Przybytek Arcykapłana, zwany też Łazienkami.



Nieco później zbudowany został Akwedukt stanowiący jednocześnie przepust dla spiętrzonej wody wlewającej się do stawu.


Jeszcze później powstaje Łuk Grecki i przylegający do niego Dom Murgrabiego...


... oraz Łuk Kamienny i Domek Gotycki, w którym urządzone zostało "mieszkanie rycerza" poświęcone synowi księżnej - Michałowi Gedeonowi, generałowi napoleońskiemu, a później jednemu z dowódców powstania listopadowego.


W pobliżu znajdują się też ciekawe Mury z Hermami (Herma - architektoniczny element dekoracyjny w formie czworokątnego słupka zakończonego popiersiem lub rzeźbą głowy).


Arkadyjski ogród zyskuje w ostatnich latach coraz większe zainteresowanie ze strony historyków sztuki ogrodowej, a to za sprawą nie tylko dobrego zachowania się elementów ogrodu, ale też ich czytelnej symbolice.


Nie jestem znawcą tematu, ogrody to nie moja działka, ale muszę przyznać, że to miejsce robi wrażenie. Spacer alejkami oraz poszczególne budowle, noszące wyraźne ślady dawnej wielkości, rzeczywiście sprzyjają zadumie. Głównie nad przemijaniem...


I tak zadumana, rozglądająca się wkoło w poszukiwaniu ciekawych kadrów, o mały włos nie weszłabym w kompozycję, którą na ścieżce ułożył ktoś, kogo ogród wyraźnie wprawił w romantyczny nastrój:


A jeśli już o romantyzmie mowa, to park ten jest popularnym miejscem fotograficznych sesji ślubnych. Byłam nawet świadkiem jednej z nich. Chwilę przyglądałam się z wielką ciekawością, jak też wygląda praca fotografa przy takiej sesji.... Ale potem odeszłam, nie chciałam przeszkadzać. Na zdjęciu poniżej ta biała kropka w centrum kadru, to panna młoda.


Scenografia ogrodu jest wymarzona na takie romantyczne przedsięwzięcia:)


I to już koniec moich nieborowskich fotograficznych łowów. Ale mam nadzieję, że nie koniec jesiennych sesji. Nabrałam apetytu na więcej:)


niedziela, 5 października 2014

Jesień w Nieborowie, cz.I - Pałac

W ostatnich dniach trafił mi się niespodziewany lecz bardzo sympatyczny wyjazd służbowy. Do Nieborowa właśnie, miejscowości leżącej w połowie drogi pomiędzy Łodzią i Warszawą, słynącej z pałacu Radziwiłłów. Czas w delegacji udało mi się dobrze wykorzystać nie tylko zawodowo, ale również fotograficznie, bo szczęśliwie, w parze z atrakcyjnymi plenerami wystąpiła również piękna pogoda:). Początek października to wczesna jesień - przyroda nie jest jeszcze najmocniej wybarwiona, ale i tak cieszę się, że tak prędko miałam okazję do podjęcia zaproponowanego mi przez Efkę Raj tematu. Ewo, jeszcze raz dziękuję za doping:)

W Nieborowie zrobiłam w sumie 230 zdjęć, po wstępnej selekcji zostało ich 108, a ostatecznie już "tylko" 93;). To wciąż sporo materiału, dlatego postanowiłam swój jesienny fotoreportaż podzielić na dwie części. Dziś będzie tylko nieborowski zespół pałacowo-ogrodowy, w części drugiej zaś pokażę Arkadię - Park Romantyczny.


Od momentu swojego powstania pałac w Nieborowie wielokrotnie zmieniał swoich właścicieli, w zależności od nich rozkwitał i podupadał, był przebudowywany i dostosowywany do wymagań kolejnych epok. Mimo to jednak, do dziś, wnętrza zachowały dawny rozkład pokoi i częściowe wyposażenie, dzięki czemu obiekt ma prawo robić na zwiedzających ogromne wrażenie. Na mnie zrobił, szczególnie, że zamiast typowego przewodnika, za pomocą odtwarzacza i słuchawek, w które zostaliśmy wyposażeni przy wejściu, oprowadzał nas sam Janusz Franciszek Ksawery Radziwiłł - ostatni właściciel nieborowskich dóbr:)


Na zdjęciu powyżej - wejście główne do pałacu. Niektórym ten widok może wydawać się znajomy - to tutaj właśnie miała swoje miejsce słynna Akademia Pana Kleksa:)


Warunki w pałacu nie były szczególnie sprzyjające do fotografowania bez dodatkowego sprzętu oświetleniowego, miałam kłopot zwłaszcza z ciemną klatką schodową, a bardzo chciałam ją pokazać, gdyż cała (łącznie z sufitem) wyłożona jest holenderskimi płytkami ceramicznymi. Każda płytka jest ręcznie malowana w niepowtarzające się scenki rodzajowe.


Z klatki schodowej wchodzi się do Sali Białej, która pełniła funkcję sali balowej i kaplicy pałacowej.


Tutaj zwracają uwagę niezwykle misterne sztukaterie i zwisające z sufitu kryształowe świeczniki.


W każdym niemal pomieszczeniu są ogromne lustra, co pozwoliło mi się sfotografować w tych pięknych okolicznościach bez pomocy osób trzecich:)


Moją uwagę przykuł również Gabinet Żółty - wzorzysta tkanina na ścianie nadaje mu bardzo przytulny i ciepły charakter; w takim miejscu, przy piecu, z wielką przyjemnością mogłabym się rozłożyć ze swoimi robótkami:)


Salon Czerwony oszałamia wystrojem i kolorami. Ciekawostką dla mnie okazała się trójdzielna kanapa. Otóż ma ona taką budowę, by panie bezpiecznie mogły na niej flirtować z panami. Panie siadywały pośrodku, zaś panowie, przyzwoicie oddzieleni przegródką, przysiadali się po bokach:)


Bardzo spodobał mi się również przytulny Buduar - to miejsce, gdzie pani przyjmowała swoje przyjaciółki lub innych bliskich gości:) 


No i Biblioteka, którą wypełnia 13, zapełnionych książkami, mahoniowych szaf bibliotecznych. Ciekawa jestem, czy ich właściciel przeczytał je wszystkie, czy też tylko zbierał, jak inne drogocenne dobra...


Równie piękne jak wnętrze pałacu, jest też jego otoczenie. Ogród pełen jest drzew, kwietników oraz bukszpanowych żywopłotów, między którymi wiją się ciche i malownicze alejki spacerowe.




Pora do fotografowania nie była najlepsza - samo południe, a więc światło najgorsze z możliwych... Za to cienie... przepięknie się kładły:)


Sporo drzew wciąż jeszcze ma zielone liście, ale po tych pnączach widać już, że to jesień...


Kwiatów kwitnących mało było. Tylko te poniżej:


...oraz róże, chyba dzikie, ale nie wiem, bo się nie znam, w każdym razie ładnie wyglądały:


Szczególnie podobały mi się okolice kanału, bo przybrzeżna roślinność wspaniale się w wodzie odbijała...


Tu, w słońcu, coraz wyraźniej można było dostrzec, że zieleń powoli przechodzi w odcienie złota...



... choć osobiście najbardziej lubię, gdy liście robią się rude i czerwone:)


Cdn:)

Jesień w Nieborowie, cz.II - Ogród a Arkadii